Od najmłodszych lat pasjonowało mnie szydełko. Mogłam godzinami siedzieć oderwana od realnego świata wyrabiając oczka i licząc ściegi. Moim pierwszym wyrobem godnym pokazania światu, była czapka. Czarna z ażurowym wrabianym ściegiem – przedmiot zazdrości koleżanek. Czapka przetrwała ze mną dziesięciolecia, bo mam ją do tej pory i wiem, że przyjdzie czas, kiedy znów zacznę ją nosić.
Gdy się mieszka w mieście, wychodzi za mąż, rodzi dziecko i w końcu, kiedy codziennie biegnie się do pracy, a potem wykonuje te wszystkie domowe czynności – czas zamienia się w pędzącą na oślep maszynę, która nie pozostawia ci miejsca na własną przestrzeń. Gdzieś w tej szalonej gonitwie zagubił się mój entuzjazm, pasja ustąpiła miejsca zmęczeniu, a szydełko zaległo w bliżej nieokreślonym miejscu.
Przeprowadzka w Bieszczady z ich dziką, surową przyrodą, długimi wieczorami i szybko zapadającym zmierzchem, uzmysłowiła mi, jak bardzo pochłonięci byliśmy rzeczami, które nie przynosiły satysfakcji, które zmuszały nas do ciągłej pogoni nie wiadomo za czym. Tutaj zrozumiałam, że to co kocham robić określa mnie jako człowieka. Wróciły mi chęci, satysfakcja z szydełkowania i uśmiech po skończeniu każdego projektu.
Teraz znów powstają moje małe – wielkie dzieła, ale już jakby tutejsze. Misie i wilki to bieszczadzka codzienność, do której i Was serdecznie zapraszam, a serwety, zazdrostki, łapacze snów czy mandale, które poznacie przy innej okazji, to odbicie mojej duchowej strony. Zajrzyjcie do Miejsca po Dworze, to bieszczadzka agroturystyka z rękodziełem.